• baner01.jpg
  • baner02.jpg
  • baner03.jpg
  • baner04.jpg
  • baner05.jpg
  • baner06.jpg
  • baner07.jpg
  • baner08.jpg
  • baner09.jpg
  • baner10.jpg
  • baner11.jpg
  • baner12.jpg
  • baner13.jpg
  • baner14.jpg

     27 lutego elektronicy z 3a wyjechali na dwutygodniowe praktyki zagraniczne do Walencji w Hiszpanii. Cała eskapada rozpoczęła się zbiórką o godzinie 730 na parkingu przy szkole. Po skontrolowaniu autokaru przez policję i pożegnaniach z rodzinami o godzinie 800 wyruszyliśmy w kierunku Wolsztyna aby stamtąd zabrać grupę uczennic z klasy ekonomicznej, które również w tym czasie będą odbywały praktyki w Walencji. Tam również gorące pożegnania dziewczyn z rodzinami i chłopakami (hmm…ciekawe co ci drudzy pomyśleli widząc naszych ośmiu elektroników :-) )

     Godzina 1145 – przystanek na stacji ORLEN tuż przed granicą na przekąskę i siusiu. Po załatwieniu obu tych spraw ruszamy w kierunku Berlina na lotnisko Schonefeld. W tym momencie zdaliśmy sobie sprawę z tego, że właściwie nikt z nas jeszcze nie leciał samolotem (z wyjątkiem jednej osoby ale, że to było dawno, dawno temu to się nie liczy). „No i co teraz?” – jakby powiedział mój synek? Całe szczęście istnieje internet w telefonie. Po zapoznaniu się z teorią przyjdzie czas sprawdzić ją w praktyce za kilkadziesiąt minut na lotnisku.

     Godzina 1325 – przyjazd na lotnisko Berlin – Schonefeld. Możemy teraz wykazać się znajomością teorii. Po pierwsze, gdzie się udać? Który budynek bo na lotnisku jest kilka. Z karty pokładowej wynika, że terminal D (to ten z prawej stojąc przed lotniskiem :-) ). No to idziemy. Przy okazji opróżniamy resztę butelek z napojami w niedozwolonych pojemnościach (zawartości dozwolone do stosowania na wycieczkach szkolnych oczywiście). W środku terminala dość solidny wężyk (dosłownie taki jak w grach na komórkę) co najmniej pięć razy skręcający o 1800. Zajmujemy w nim miejsce i czekamy…czekamy…przesuwamy się o krok ewentualnie dwa a w porywach o cztery i czekamy. W międzyczasie co niektórzy stresują się czy aby waga dzień wcześniej dobrze wskazała ciężar bagażu rejestrowanego. Tu krótki spór o wyższości i dokładności jednego rodzaju wagi nad drugą. Innym równie ważny problem to: czy bagaż osobisty zabierany na pokład będzie można wnieść bo jest o 1 cm za szeroki. W końcu przyszła kolej na naszą grupę. Okazało się, że wszystkie bagaże są dobrze spakowane i mieszczą się w wymaganym limicie. No ale znowu mały stresik przeżył jeden z naszych bo zauważył (może mu się tylko zdawało), że naklejka na bagaż została niedbale przyklejona i chyba odpadnie. No zobaczymy. Podsumowując ten etap: bagaż rejestrowany w całości został (chyba w całości :-)) odprawiony. Pora teraz na kontrolę bagażu podręcznego i nie tylko.

     Godzina 1420 – kontrola okazała się dla niektórych pełna wrażeń, a wyglądało to tak: na ruchomą taśmę wykłada się pojemniki, do których należy włożyć wszystkie skarby chowane po kieszeniach, odzież wierzchnią, czasami obuwie własne, a w przypadku gdy przewozimy wszelki sprzęt elektroniczny ten z plecaka należy wyjąć i włożyć do odrębnego pojemnika. Pojemniki przejeżdżają przez roentgen a my przechodzimy przez bramkę…jak piszczy to nie dobrze ale kiedy nie piszczy to wcale nie oznacza, że jest ok. Przekonało się o tym dwóch naszych elektroników. Czyżby podejrzanie wyglądali? Zostali poddani dokładniejszej kontroli o szczegółach której lepiej nie będę pisał ;-) Ale przebrnęli ją bez zarzutu. Ważnym jest aby nie zapomnieć wyjąć wszystkiego z pojemnika bo po kontroli rentgenowskiej posłużą zaraz innym pasażerom. Niewiele brakło, żeby dla jednego z naszych chłopaków byłaby to bardzo „droga”, bezpłatna kontrola gdyż pojemnik odjechał z portfelem. W porę jednak zauważył co jest nie tak i portfel odzyskał.

     Kolejny etap to już tylko przejście przez bramkę na pokład samolotu ale, że sporo czasu jeszcze zostało bo dopiero o 1535 będą nas wpuszczać na pokład to spacerujemy po strefie wolnocłowej i oglądamy co i w jakich cenach tam jest, odpoczywamy na krzesłach, ustawiamy się w kolejkę po usłyszeniu informacji, z której bramki będą nas wpuszczać, stoimy w kolejce…siedzimy na ziemi…a samolotu nie ma. Przyjechały wózki z bagażami czyli dobry znak bo pewnie samolot zaraz będzie. No niestety wózki po chwili odjechały. Pozostała tylko po nich naklejka na bagaż! Czyżby miał się spełnić koszmar i bagaż z felernie założoną naklejką zaginie? Okaże się później. Jest godzina 1615 powinniśmy już startować a tu nie ma czym. Samolot zjawił się dopiero około godziny 1700. Zanim odbyły się wszystkie niezbędne czynności minęło pół godziny i w końcu startujemy. Start był typu ekonomicznego czyli szybko i ostro do góry. Wrażenia super, widoki w trakcie też. Oczywiście obowiązkowe turbulencje też były, w trakcie których samolot zachowuje się w locie jak prawdziwy ptak bo też całkiem mocno macha skrzydłami :-). Lądowanie też było ekonomiczne bo szybko w dół – efekt mocno odczuwalny w uszach. Samo przyziemieni już całkiem delikatne. Godzina 2008 jesteśmy na płycie lotniska w Walencji. Teraz po bagaże. Okazuje się, że są wszystkie z mocno przyklejonymi naklejkami więc stres był nie potrzebny.

     Na lotnisku czekała już na nas Pani Justyna Pierzchała, która jest jedną z koordynatorek praktyk. W autokarze Pani Justyna zapoznała nas z planami na poniedziałek oraz podpowiedziała co mogli byśmy pozwiedzać w niedzielę kiedy mamy jeszcze czas wolny. Po dotarciu autokarem do apartamentów hotelowych, zapłaceniu kaucji i rozlokowaniu się w nich stwierdziliśmy, że ruszamy szybko na poszukiwanie sklepu spożywczego bo zgodnie z założeniami na miejscu mamy wyżywienie tylko w formie obiadokolacji i śniadania musimy organizować we własnym zakresie a dnia następnego niedziela i wszystkie sklepy pozamykane. Po drodze mijaliśmy jeszcze otwarty hipermarket wiec próbowaliśmy się do niego dostać ale uliczki w tym mieście są tak wąskie, tak liczne i tak podobne do siebie, że nie dało rady. W końcu trafiliśmy mieszkańca i po krótkiej rozmowie (w języku angielskim) okazało się, że już i tak za późno bo będzie zamknięty. Ale w drodze powrotnej znaleźliśmy przypadkiem jeden otwarty sklep więc prowiant na niedziele załatwiony. Po powrocie do apartamentów sprawdzamy co na kolacje dostaliśmy. Były to dwa dania: jedno to spaghetti w sosie serowym, drugie to panierowana ryba z ziemniakami dufine z papryką i na deser ciastko. Na tyle syta była rybka, że większość z nas spaghetti zostawiła na rano. Po posiłku próbowaliśmy uruchomić Wi-Fi ale się nie udało okazało się, że awaria i dopiero w poniedziałek będzie usunięta więc po dniu pełnym wrażeń poszliśmy grzecznie spać.

To na tyle jeśli chodzi o dzień pierwszy. Niebawem kolejna relacja.

Marcin Idaszek

P.S. Opóźnieine w relacji wywołane chwilowym brakiem dostępu do internetu w miejscu zamieszkania.